poniedziałek, 18 marca 2013

CÓRKA

Miałem córkę.

Piszę że miałem, bo już jej nie mam. Nie chcę jej znać. Najchętniej bym ją zabił. Moją ukochaną córeczkę. ZABIŁBYM!
Boże...Jak ona się zmieniła. Chwile. Muszę to napisać od początku.
Muszę zebrać myśli. Muszę.

Wszystko zaczęło się gdy rozwiodłem się z moją żoną kilka lat temu. Zabrała mi wszystko. Auto. Mieszkanie. Dom. I ją.

Moją malutką córeczkę. Moje dziecko.

Przekonała sąd żeby zabrał mi całkowicie prawa rodzicielskie. Bym nie miał żadnych praw do mojej malutkiej Agnieszki. Żadnych.

No cóż...Moja żona zawsze dobrze robiła ustami innym mężczyznom. W każdym razie sąd zabronił mi jakichkolwiek kontaktów z moją ówczesną ośmioletnią Agnieszką.

Wszystko zmieniło się pół roku temu.
Wróciłem wtedy z pracy. Gdy tylko zamknąłem auto przyjechała moja żona. Wysadziła naszą córkę, rzuciła mi pod nogi cztery torby z jej rzeczami i wrzasnęła: "Sam wychowuj sobie tego potwora" i odjechała z piskiem opon.

I wszystko to w czasie trzech minut. Nawet nie zareagowałem. Nie ogarnąłem co się dzieje. W każdym zabrałem moją córkę do domu. Zrobiłem jej coś do jedzenia.

Boże...Gdybym wiedział wtedy to co wiem dzisiaj. Normalnie bym zarąbał sukę na miejscu. Żeby takie coś. Takie coś własnej matce i ojcu. Co za popierdolone czasy.

Dobra. Muszę trzymać kolejność zdarzeń.

Moja córka wypiękniała przez te cztery lata. Na pewno wielu chłopców się za nią oglądało.
Pamiętam jak myślałem jakby tu zablokować i utrudnić przyszłym chłopcom kontakt z nią.
Przecież to był mój skarb który należało chronić za wszelką cenę.

Agnieszka była taka sama pod względem charakteru, jak wtedy gdy widziałem ją cztery lata temu.
Otwarta, roześmiana i gadatliwa. Wciąż kochana córeczka tatusia. Nie wiedziałem jaki problem miała z nią moja żona. Uznałem wtedy że po prostu nie sprostała roli bycia matki.

W każdym razie, następnego dnia, jej prawnik przysłał wszystkie papiery w których ona zrzeka się praw rodzicielskich a mi przyznaje wszystkie. Tego samego dnia dowiedziałem się że zniknęła. Że nigdzie jej nie ma.

Widocznie uciekła z jakimś bogatym fagasem w tropiki i porzuciła dodatkowy ciężar, jakim jest dziecko.
Tak wtedy myślałem. Cholera. Jakbym znał prawdę. Jakby mogła uprzedzić.

Pierwszy miesiąc z moją córką był wspaniały. Dopiero pierwsze wezwanie do szkoły obróciło sprawę o 180 stopni.
Przyłapano moją córkę na uprawianiu seksu z kolegą z klasy w męskiej ubikacji.
Pamiętam awanturę jaką jej urządziłem. Ja rozumiem że to XXI wiek i pewne wartości nie istnieją ale bez przesady. Dość długo jej tłumaczyłem, czym jest szacunek dla siebie samego, godność, dlaczego nie wolno tego robić z pierwszym lepszym byle gdzie. Posądzałem wtedy o to moją żonę.

Po awanturze wszystko się zmieniło.
Nie dostrzegłem tego wtedy. Dopiero teraz, gdy patrzę na to obiektywnie i z perspektywy czasu widzę to.

Agnieszka przestała się do mnie odzywać. Była coraz bardziej zamknięta w sobie.

Pewnego dnia, w jej plecaku znalazłem nóż. Nóż! Wojskowy, składany, ostrzejszy niż moja brzytwa.
Awantura ogromna.
Tak samo jak podczas pierwszej awantury, siedziała i mi przytakiwała.
Ale coś w jej oczach mówiło mi że ma mnie głęboko w dupie.

Postanowiłem naprawić kontakt.
Poprosiłem ją o pomoc przy obiedzie. Zgodziła się. Pozwoliłem jej obierać swoim nożem. Mogła go nosić ale nie wolno jej było go brać do szkoły. Nie chciałem by miała więcej problemów. I gorszą opinię.

W każdym podczas obierania nożem zacięła się. Patrzyła jak krew leci z jej palca, kompletnie nic z tym nie robiąc. W sumie zrobiła dwie rzeczy. Przyssała się do tego palca, ssąc go cały czas i nie pozwoliła mi się opatrzeć.
Musiałem patrzeć jak moja własna córka ssie własnego palca. Jak krew powoli lecz w coraz większej ilości zbiera się na kąciku jej warg.

Nie podszedłem do niej. Wstyd mi się przyznać ale bałem się. Coś w jej spojrzeniu mówiło: "Ani kroku dalej bo dźgnę cię nożem"

Obserwowałem jak ssie sobie palec, całkowicie lekceważąc otoczenie. Dopiero smród spalonej kaczki mnie ocknął z letargu.

Od tamtego incydentu było coraz gorzej. Agnieszka nie odzywała się do mnie, całymi dniami siedziała w pokoju. Nie wiem co tam robiła skoro nie posiada telefonu, laptopa ani komputera.
Jak sama powiedziała: "Nie chce".

Pamiętam jedną rzecz. Zanim Agnieszka wprowadziła się do mnie w mojej okolicy pełno było kotów i psów sąsiadów. Przez te pół roku wszystkie zniknęły.

W każdym razie z dnia na dzień było coraz gorzej. Coraz bardziej mroczniej. Coraz częściej budziłem się w nocy, zlany potem i przerażony. Atmosfera w domu robiła się coraz cięższa. Bałem się przebywać w jednym pokoju z moją własną córką

Cztery miesiące po zostawieniu Agnieszki przez matkę, szedłem z mojego pokoju do łazienki załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Znam swój nowy dom na pamięć, więc nie zapalałem światło.
W pewnym momencie zderzyłem się z kimś.
Z moją córką.
Stała na środku przedpokoju. Po prostu stała i spała. Na stojąco. Na środku przedpokoju.
Zaniosłem ją do łóżka. Układając ją w pościeli, pochyliłem głowę nad jej głową. Nie wiem czy zareagowała instynktownie czy specjalnie ale jedno jest pewne. Prawy sierpowy to ona ma mocny.
Pamiętam, jak myślałem wtedy czy nie połamała sobie palców. I jak wytłumaczę kolegom z pracy limo pod moim prawym okiem.

Gdy rozpoczynał się szósty miesiąc, zaczęła się ciąć. Przy mnie. Po prostu wyciągała ten swój pieprzony nóż i się cięła.
Na nic moje krzyki. Awantury. Wrzaski. Groźby. Nie reagowała.
Nie miałem co robić. To była moja córka. Umówiłem ją do psychologa.

Najbliższy termin miał za dwa tygodnie. Trudno. Przeżyję.
Jak bardzo się myliłem.

Trzy dni po tym jak zaczęła się ciąć, bez słowa wyszła z domu. Postanowiłem ją śledzić. "A nuż wpadła w złe towarzystwo i to dlatego" pomyślałem

Kierowała się na cmentarz. Przerażony poszedłem za nią. Wchodziła coraz głębiej i głębiej. W pewnym momencie zgubiłem ją na dobre pięć minut.

Odnalazłem ją w centrum cmentarza. Tam gdzie stał ogromny krzyż. Moja córka była naga. Dookoła, w kręgu stało z piętnaście osób, w długich czarnych płaszczach.  Na krzyżu wisiała ,naga, moja była żona.
Kurwa. Nawet teraz ciężko jest mi o tym pisać. Od tamtej chwili minęły zaledwie trzy tygodnie. A ja wciąż nie mogę.

W każdym razie, moja żona wisiała na tym krzyżu. Widziałem jak jej ręce są złożone za belkę od krzyża i zbite razem. Jak jej stopy są w betonowych blokach. Jak zakneblowana jest. Widziałem strach w jej oczach.
A potem widziałem jak moją córkę pieprzy jakiś stary, obleśny dziad. Jak posuwa ją od tyłu, a ona opiera swoją głowę na piersiach matki. Jak co chwila wbija nóż w jej klatkę piersiową.
Widziałem jak rozcina jej brzuch. Jak jęcząc i stękając z rozkoszy, wyciąga flaki z brzucha swojej matki.
Do tej pory, gdy zamykam oczy widzę jak jej jelita i żołądek lądują na ziemi. Słyszę ten plask.
Do tej pory pamiętam jak wsadzała głowę do wypatroszonego brzucha swojej matki. Jak wrzeszczała.
Pamiętam jak pieprzyła się z każdym, wciąż z głową w brzuchu matki. Jak wrzeszczała. Jak każdy z tego kręgu pytał czy złoży ojca swego w tej samej ofierze co matkę
Pamiętam jak za każdym razem krzyczała "tak"

Nie dam jej takiej satysfakcji.
Uciekam jak najdalej stąd.
To mój ostatni wpis.
Uważajcie na swoje córki
Moja czternastoletnia córką będzie mnie ścigać. Wiem to.
Uważajcie...

niedziela, 24 lutego 2013

"Kosmici"


- Może wybierzemy się na wycieczkę? – spytałem mojej ukochanej Harmity
- Z chęcią. Tylko na jaką planetę i w jakie miejsce by się wybrać?
- Hmmmm….. Może Ziemia? A miejsce to może… Baśniowa kraina Liliputów?- odpowiedziałem po chwili namysłu
- Zoltan wspaniały pomysł!- krzyknęła uradowana- To kiedy wyruszamy?
- Jutro, planuję to już od kilku miesięcy z okazji naszej rocznicy.
- O jeeej, wspaniale! Muszę się spakować, natychmiast! Mam bardzo mało czasu!- krzyknęła biegnąc do garderoby. Następnego dnia o godzinie 06:00 wyruszyliśmy, oczywiście spóźnieni jak zawsze. Podróż minęła nam bardzo szybko i przyjemnie. Wylądowaliśmy. Wzięliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i wyszliśmy z Nah-9. Jakież było nasze zdziwienie gdy zobaczyliśmy otaczającą nasz statek armię.
- Przybywamy w pokoju, nie chcemy wyrządzić Wam krzywdy!- krzyknąłem ale to nic nie dało.
Obudziłem się w małym pomieszczeniu.
- Co się stało?- spytałem się Harmity
- Nie pamiętasz? Zostałeś ogłuszony, pewno nie rozumieją naszego języka i dlatego nas uwięzili-odpowiedziała spokojnym głosem
- Musimy się stąd wydostać! Przepraszam kochanie, miał to być najwspanialszy dzień w naszym życiu… a tu klapa, nic nigdy nie może wyjść tak jak chcę.
- Nie martw się Zoltan, wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję! Mam pomysł, ale najpierw musimy znaleźć coś co posłuży nam jako klucz.
Zaczęliśmy rozglądać się i po chwili Harmita oznajmiła mi iż znalazła jakiś dziwny, cienki, metalowy pręcik. Podbiegłem do drzwi i włożyłem go w dziurkę od klucza.
- Udało się!- powiedziałem trochę głośniej. Harmita podbiegła do mnie i wspólnie wyjrzeliśmy przez uchylone drzwi, za którymi znajdował się długi, słabo oświetlony korytarz. Po cichu wyszliśmy, przeszliśmy obok jakichś drzwi, w których znajdowało się małe okienko, wyjrzałem przez nie i doznałem szoku, za drzwiami znajdował się nasz przyjaciel Gamal. Od kilku dni nie widzieliśmy go, nie mówił nic o tym, że się wyprowadza, więc pomyśleliśmy, że pojechał do rodziny. Znowu otworzyłem drzwi pręcikiem i usłyszałem
- Zoltan, Harmita! Co Wy tu robicie?
- Potem Ci opowiemy teraz nie mam czasu, musimy się stąd jak najszybciej wydostać, zanim Lilipuci zauważą, że nas nie ma!- odpowiedziałem. Ruszyliśmy szybko w stronę wydobywającego się światła na końcu korytarza. Gamal uchylił leciutko drzwi żeby sprawdzić czy nie ma strażników.
- Droga wolna- powiedział, wtedy poczułem że ktoś złapał mnie za ramię i wyszeptał
- Pomogę Wam uciec, jeśli zabierzecie mnie ze sobą- powiedział nieznajomy- nazywam się Bombur
- Miło mi, jestem Zoltan- powiedziałem- to jest moja żona Harmita, a to jest nasz przyjaciel Gamal
- Mnie też bardzo miło. Mamy mało czasu bo Lilipuci zaczną sprawdzać cele za 15 minut, Wasz statek znajduje się przy północno-wschodniej bramie, my znajdujemy się jakieś 450 metrów od niej. Pod ogrodzeniem rosną krzaki, w których możemy się schować, po drodze nie napotkamy żadnych strażników, tak jak mówiłem musimy się pospieszyć! –powiedział Bombur i dał znak, że mamy ruszać za nim. Po około 10 minutach znaleźliśmy się przy statku, jakież było nasze zdziwienie gdy zobaczyliśmy, że jest on otwarty. Szybko wskoczyliśmy do środka i uruchomiliśmy silniki. Usłyszeliśmy wycie syreny i zauważyliśmy przez okno biegnących w naszą stronę małych Liliputów. Na szczęście już mogliśmy wzlecieć w górę i uciec z tego strasznego miejsca! Po drodze opowiedzieliśmy Bomburowi jak tu się znaleźliśmy, a potem on opowiedział nam, że przyjechał tu uratować swoją siostrę ale jej tu nie zastał. Przez całą drogę martwił się o nią. Jednak gdy wylądowaliśmy już na naszej planecie zobaczyliśmy ją całą i zdrową. Na szczęście, mimo tylu niepomyślanych zbiegów okoliczności, wszystko skończyło się dobrze.

piątek, 22 lutego 2013

"Wycieczka szkolna"


To miała być zwykła szkolna wycieczka. Wydarzyło się jednak coś niespodziewanego.
Wyruszyliśmy całą klasą na trzydniowy rajd w góry, załadowaliśmy bagaże do busa i wyruszyliśmy. Podczas jazdy oglądaliśmy filmy, śpiewaliśmy a także dużo rozmawialiśmy. Te 6 godzin minęło bardzo szybko. Gdy pan Olgierd i pan Wojciech poszli do pensjonatu po klucze my dyskutowaliśmy o tym kto z kim będzie w pokoju, na szczęście mieliśmy do dyspozycji dwa pokoje czteroosobowe, bo inaczej mogła wybuchnąć kłótnia kto z kim będzie w pokoju. Po rozdaniu kluczy pobiegliśmy do pokoi żeby jak najszybciej położyć się i odpocząć po wyczerpującej podróży. Po krótkim odpoczynku postanowiliśmy, że wybierzemy się na spacer. Pensjonat znajdował się na przepięknym, zielonym wzgórzu, które otoczone było przez lasy. Dwa dość duże budynki zbudowane z ciemnego drewna, dach był ciemno niebieski wręcz granatowy. Gdy zeszliśmy ze wzgórza, znaleźliśmy się na utwardzanej drodze prowadzącej do przepięknego osiedla. Po minięciu dwóch drewnianych domków zauważyliśmy sklep spożywczy, do którego pobiegliśmy. Odnaleźliśmy dział 6, w którym znajdowały się lody. Marek, Antoni, Maciek i Ignacy wzięli lody gruszkowe w polewie czekoladowej a Asia, Monika, Zuzia i Ja bananowe oblane białą czekoladą z pistacjami. Podeszliśmy do kasy i chłopcy powiedzieli, że za nas zapłacą, co było bardzo miłe z ich strony. Odpakowaliśmy lody i ruszyliśmy w drogę powrotną ponieważ mieliśmy obiad o godzinie 15:00.
Na obiad były łazanki a do tego przepyszny kompot śliwkowy. O godzinie 17:00 poszliśmy do pokoi po instrumenty a potem do auli. Po półtora godzinnych zajęciach pan Olgierd i pan Wojtek mieli dla nas niespodziankę, a mianowicie wyjazd do kina na film pt. „Hobbit, niezwykła podróż”. Wszyscy byliśmy zaskoczeni a także ucieszeni, pobiegliśmy się przebrać i odłożyć instrumenty do swoich pokoi. Po 15 minutach siedzieliśmy już w busie. Na miejscu byliśmy około godziny 19.05. Film rozpoczynał się o 19.15 więc szybko poszliśmy kupić bilety. Usiedliśmy na sowich miejscach gdy film się rozpoczął. O 22.00 zadowoleni wyszliśmy z sali i udaliśmy się w drogę powrotną.
Po przyjeździe udaliśmy się na kolację, przy której recenzowaliśmy film. Kolację jedliśmy do godziny 23.30. Potem opiekunowie kazali nam szybko się umyć i położyć się spać ponieważ jutro czekał nas męczący dzień. O godzinie 7.30 pobudka, szybkie śniadanie i pakowanie potrzebnych rzeczy na wyjście w góry. Mieliśmy zdobyć Jedleńską Kopę znajdującą się w górach Sowich. Po 2 godzinach postanowiliśmy, że zrobimy sobie postój w cieniu drzew pobliskiego lasu. Powiedzieliśmy opiekunom, że chcielibyśmy przejść się kawałek w głąb lasu, zgodzili się więc zostawiliśmy plecaki pod ich opieką. Odeszliśmy może 500 metrów od miejsca postoju gdy nagle pod moimi nogami coś trzasnęło i poczułam, że spadam w dół. Słyszałam jak dziewczyny krzyknęły przestraszone a potem głosy chłopaków, którzy je uspakajali.
- Lena nic Ci nie jest? – krzyknął Antek.
- Nic oprócz tego, że mam rozcięty policzek – powiedziałam dotykając policzek, z którego kapała krew na mój podkoszulek.
- Nigdzie się nie ruszaj reszta klasy idzie już po pomoc.
- Antek, boję się – powiedziałam ze łzami w oczach i trzęsącymi się rękami.
- Lenka wszystko będzie dobrze – powiedział ciepłym głosem.
Siedziałam w tej dziurze już 30 minut a nikt nie przychodził z pomocą. Przypomniało, mi się że mam małą latarkę w kieszeni spodni. Wyciągnęłam ją i zapaliłam, wtedy doznałam szoku. Na środku pomieszczenia leżały czaszki ułożone w okrąg. Powiedziałam o tym antkowi, a on odpowiedział:
- Pod żadnym pozorem nie zbliżaj się do tego okręgu i nie dotykaj ich!
Przerażona podkuliłam nogi i zaczęłam płakać, Antoni próbował mnie uspokoić ale to nic nie dawało. W pewnym momencie zobaczyłam światło, które znajdowało się ok. 500 metrów ode mnie.
- Antek widzę światło, być może znajduje się tam wyjście – powiedziałam z nadzieją w głosie.
- Nie, nie idź tam! – krzyknął Antek a po chwili dodał – Czekaj schodzę do Ciebie – chociaż ja nie usłyszałam jego słów, światełko przyciągało mnie do siebie jak magnez, szłam do niego bezwiędnie dopóki nie poczułam ręki na swoim ramieniu. Gdy dotarliśmy do miejsca, z którego wydobywało się światło natrafiliśmy na stos kamieni. Zaczęliśmy odrzucać kamienie. Po 30 minutach dziura była wystarczająco duża abyśmy mogli przedostać się na drugą stronę. Po przejściu znaleźliśmy się w szybie górniczym.
- Lena patrz tam jest drabina – powiedział Antek.
- Przystawmy ją i spróbujmy się wydostać.
Po przystawieniu drabiny okazało, się że sięga ona do drewnianego podestu, który znajdował się ok. 6 metrów nad nami.
- Ja pójdę pierwsza – powiedziałam.
- Tylko uważaj na siebie!
Zaczęłam się wspinać. Po 5 minutach stałam na podeście i patrzyłam jak wspina się do mnie Antek. Musieliśmy przejść jeszcze 3 takie podesty a na 4 znajdowało się wyjście. Zajęło nam to ok. 40 minut. Wyjście było zabite deskami, przez które sączyło się światło.
- Odsuń się ja spróbuję zniszczyć te deski – powiedział Antoni, poczym zaczął niszczyć deski. Minęło 10 minut. Podsadził mnie i znalazłam się na powierzchni, pomogłam Antkowi wyjść, przytuliłam się do niego i zaczęłam płakać bo gdyby nie on to chyba nie dałabym rady wspiąć się na górę.
- Ale jak my teraz wrócimy ba szlak? – spytałam.
- Pójdźmy w stronę tej dziury, do której wpadłaś.
- Dobry pomysł.
Po odnalezieniu dziury usłyszeliśmy dźwięk łamanych gałązek oraz dobrze znane nam głosy. Po chwili ujrzeliśmy naszą klasę wraz z opiekunami, którzy podbiegli do nas:
- Czemu tak długo nikt nie przychodził nam z pomocą? – spytał Antek.
- No bo my się zgubiliśmy – powiedział Marek.
- A my zaczęliśmy was szukać, zbyt długo was nie było, najpierw znaleźliśmy ich a teraz was – powiedział pan Olgierd a po chwili dodał – Lena musimy szubko odkazić twoją ranę!
Wszyscy pobiegliśmy w stronę „obozu”, gdy już się tam znaleźliśmy opowiedziałam im wszystko o czaszkach i o tym, że znaleźliśmy szyb górniczy, podziemnego miasta Riese zbudowanego przez Niemców w latach 1943-1945.
Gdy opiekunowie to usłyszeli postanowili powiadomić o tym odpowiednie władze. Gdy przyjechali, zaprowadziliśmy ich w to miejsce i powiedzieli, że nie jesteśmy już do niczego potrzebni, i że jeśli chcemy to możemy wracać do pensjonatu. Około godziny 16.30 byliśmy już z powrotem. Chłopcy przyszli do naszego pokoju żeby pogadać z nami o ostatnich wydarzeniach. Po chwili dostałam SMS-a od Antka, o treści:
„Możemy się spotkać u mnie w pokoju, teraz?”
Wyszłam z pokoju i wolnym krokiem podeszłam do drzwi, za którymi znajdował się Antek. Zapukałam,  usłyszałam:
- Proszę.
i weszłam. Podszedł do mnie, mocno mnie przytulił i wyszeptał:
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też – odpowiedziałam.
Już wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Akurat wyszliśmy na korytarz gdy pan Wojtek przyszedł powiedzieć, że kolacja będzie o 18.30 i mamy powiedzieć to reszcie klasy. Poszliśmy do mojego pokoju i włączyliśmy się do rozmowy, nie mówiąc nikomu, o tym że jesteśmy razem, a o 18.25 poszliśmy na kolację, a potem spać ponieważ byliśmy bardzo wyczerpani. Następnego dnia do domu wyjechać mieliśmy o 15.00 dlatego wszyscy postanowiliśmy, że udamy się razem na zakupy i po pamiątki. Ten wyjazd na zawsze pozostanie w mojej pamięci.